wtorek, 8 października 2019

Biegnij Warszawo 2019

To pierwsza dobra dyszka przebiegnięta przeze mnie od ponad 3 lat (od jesieni 2016), jestem z niej naprawdę zadowolony. Prognoza na portalu runalyze.com była optymistyczna:

Informacja pod prognozą ostrzegała przed nadmierną w nią wiarę, stąd decyzja o pobiegnięciu na 45 minut. Miałem nosa, w rzeczywistości czas biegu okazał się w przybliżeniu równy tej wartości, a ja po biegu nie czułem dużych rezerw:



Czas netto: 45:37
Temperatura: 8 st. C
Średnie tętno: 179 ud./min.
Maksymalne tętno: 188 ud./min.
Waga: 83.6 kg

To była moja czwarta edycja Biegnij Warszawo, startowałem w tym biegu w 2011, 2012, 2015 oraz w tym roku, po czterech latach przerwy.

Okres przed biegiem nie był specjalnie sprzyjający regeneracji i wypoczynkowi - dużo obowiązków w pracy, mało snu w tygodniu, ale postarałem się odespać z piątku na sobotę oraz z soboty na niedzielę (ponad 9 godzin snu). W niedzielę wstałem zdecydowanie za późno tj. o 10:00, zjadłem lekkie śniadanie, bieg startował o 12:00. Pogoda sprzyjała, było 8 stopni, bez deszczu, rześkie słońce. Podreptałem do autobusu, a później do metra.

Z metra miałem ponad dwa kilometry do stadionu Legii, gdzie znajdowały się depozyty, zrobiłem z tego spaceru rozgrzewkę, przy depozytach byłem 30 minut przed rozpoczęciem biegu i byłem już rozgrzany. Zrzuciłem dres, oddałem worek, startowałem w krótkiej koszulce i krótkich spodenkach. Im biegacze bardziej zaawansowani, tym skromniej ubrani, bardziej odporni na zimno. Ci w dalszych strefach - ubrani w długie rękawy, naramienniki, rękawiczki, niektórzy długie spodnie.


Jeszcze wizyta w toalecie przed startem i truchtam na linię startu. I tu pierwsze pozytywne zaskoczenie - pojawiły się strefy startowe, ja wchodzę do drugiej, na czas poniżej 45 minut. Sam bieg wspominam bardzo dobrze, trzymam równe tempo, co bardzo cieszy, czasy kilometrów poniżej:
4:30
4:42
4:29
4:23
4:35
4:30
4:33
4:31
4:35
4:23

Na drugim kilometrze podbieg przy Agrykoli, tracę 12 sekund, ale także dużo sił. Mam okazję zaobserwować jak wielu biegaczy jest nieprzygotowanych na takie podbiegi, jak słabną. Kolejny trudny moment to piąty kilometr, tu wbiegamy na most Poniatowskiego, wieje mocny wiatr. Mam siłę biec tempem 4:30 przez siedem kilometrów, później cudem, jakimś niewiarygodnym hartem ducha utrzymuję to tempo. Na ósmym kilometrze powrót mostem - tym razem Siekierkowskim, widzę pylony z lewej i prawej strony, ale z tętnem 182-184 nie mam siły oglądać widoczków i cieszyć się trasą przez most. Tętno jest zabójcze, w dodatku trenując do półmaratonu prawie wcale nie biegałem na takich prędkościach. Boli, boli, boli. Takie urok biegania na czas.
Ostatnie dwa kilometry to walka, ale nie jestem wykończony, przyspieszam na ostatnim kilometrze, wpadam z dobrym czasem na metę. Jestem zadowolony na zegarku 45:34, oficjalny czas 3 sekundy gorszy.


Jestem zadowolony z tego biegu, z osiągniętego czasu. Pozostaje niedosyt, ale jednocześnie pewność, że gdybym pilnował wagi, systematyczności treningowej, a wreszcie - trenował stricte pod dychę - to byłoby znacznie, znacznie lepiej. I tym pozytywnym akcentem...
Ahoj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz