sobota, 22 października 2016

Przez Beskid Niski i Bieszczady

Zdjęcia z wyjazdu: link

O biegu w Kozienicach nie chcę nic pisać, biegłem go z fatalnym samopoczuciem, ale pomimo tego udało się pobiec życiówkę i złamać 43 minuty na 10 km, co widać na pasku z prawej strony ;-).
Kolejny tydzień przyniósł zmiany, zmiany, które przyniosły ulgę, poczucie tymczasowej wolności i całkowity brak żalu z powodu pożegnania się z firmą po prawie ośmiu latach. To i tak trwało zbyt długo. Pomyślałem, że to bardzo dobra okazja, żeby wyjechać w góry, nie byłem w górach dziewięć lat, pamiętam, że byłem w 2007 w Beskidzie Sądeckim.

Wybór padł na Beskid Niski i Bieszczady, oba te pasma górskie przeszedłem kiedyś całe, ale to było kiedyś, a ja nie byłem też wszędzie, ani wszystkiego nie widziałem. Musiałem przerwać plan treningowy, ale odpuściłem treningi zupełnie bez żalu, hotel w Bydgoszczy zgodził się odwołać rezerwację, pakiet na półmaraton się po prostu zmarnuje. Nie wystartuję również w Biegu Niepodległości, nie mam na to zupełnie ochoty.

Dzień 1. Nowy Żmigród-Grzywacka Góra-Kąty-Grzywacka Góra-Łysa Góra-Polana-Dania-Chyrowa

Przygotowania do wyjazdu zajmują mi dwa dni, postanawiam przejść z Nowego Żmigrodu do Ustrzyk Górnych, czyli prawie pod ukraińską granicę. Do Nowego Żmigrodu docieram na raty, przez Rzeszów oraz Jasło, nocuję w hotelu. Idę rano w kierunku Kamienia, ale mylę szlak, wracam po własnych śladach i idę w kierunku Chyrowej. Przemierzam ładny trawers Grzywacka Góra-Łysa Góra-Polana, znowu gubię czerwony szlak, ale magicznym sposobem go odnajduję. Jest wilgotno, ale nie pada. Już na ok. czterystu metrach unosi się dużo mgieł, ale po południu mgły znikają. Docieram do Chyrowej, do schroniska przed siedemnastą. Jeszcze mam w miarę czyste ubranie.

Dzień 2. Chyrowa-Nowa Wieś-Zawadka Rymanowska-Piotruś (okolice)-Jaśliska

Drugi dzień to wstęp do horroru. Wszystko idzie dobrze aż do Zawadki Rymanowskiej. Potem próbuję przejść przez szczyt Piotruś żółtym szlakiem i dostać się na drogę do Jaślisk. Gubię żółty szlak i zaczynam błądzić poza szlakami, często na przełaj. Jest po siedemnastej, ale mam naładowany telefon z Google Maps i czołówkę, bez nich nie wyszedłbym z tego lasu. Zachowałem zapis mojego błądzenia, jest tutaj. W sumie jak to na spokojnie obejrzałem, to nie było tak tragicznie, ale z perspektywy lasu, ciemności i olbrzymiego błota na drogach wyglądało to zupełnie inaczej. W końcu wychodzę na szosę do Jaślisk po dziesiątej wieczorem, łapię stopa, jakieś małżeństwo jadące do Cisnej mnie podwozi, jestem w schronisku, uff...

Dzień 3. Odpoczynek (Jaśliska)
Następnego dnia odpoczywam, suszę rzeczy, piorę, to co można uprać i to co ma szansę wyschnąć do jutro. Spodnie są w błocie od pasa aż po kostki.

Dzień 4. Jaśliska-Lipowiec-Jasienik-Jasiel-Kanasiówka-Komańcza(rano)

Czwartego dnia zapowiada się piękny, słoneczny dzień, który zupełnie nie pasuje do horroru, który go zakończy. Wreszcie wychodzi słońce i jest ciepło. Niestety przeszacowuję swoje możliwości i planuję zbyt ambitną, zbyt długą trasę. Do tego dochodzą zdjęcia, które mnie spowalniają. Planuję trasę z Jaślisk do Dołżycy, która jest już w Bieszczadach. Wychodzę po siódmej, ale nie udaje mi się dotrzeć do Dołżycy przed zmrokiem. Zapalam czołówkę, do schroniska zostało osiem, może siedem kilometrów przez las. Około półtorej godziny marszu. Jest trochę strachu, ale jestem dobrej myśli. Szukam skrętu w zielony szlak w kierunku Dołżycy ze szlaku granicznego na granicy polsko-słowackiej. Znajduję ten skręt i powoli, powoli szukam zielonych strzałek na drzewach. Wszystko idzie dobrze, ale w pewnym momencie (tak mi się wydaje) schodzę ze szlaku w jedną w bocznych dróg do wyrębu drzewa i wpadam w pułapkę, orientuję się po około kilometrze, że zgubiłem drogę. Dochodzę do jakiegoś potoku, rzeczki i oswajam się z myślą, że spędzę w tym lesie całą noc. Mam za sobą jedenaście godzin marszu i nie mam siły, żeby szukać wyjścia. Nabieram wody w potoku, jem trochę czekolady, mam sporo jedzenia w plecaku. Próbuję sobie przypomnieć, o której mniej więcej wstało słońce poprzedniego dnia, na szczęście nie pada. Robi się zimno, cieplej się ubieram, wyciągam śpiwór z plecaka (jak dobrze że go wziąłem!), szkoda, że nie mam zapałek, rozpaliłbym ognisko. Owijam się w śpiwór, słyszę podchodzące zwierzęta, serce wali jak oszalałe, mam nadzieję, że w tym rejonie nie ma niedźwiedzi. Kroki zwierząt są przeważnie lekkie, ale czasami słyszę ciężki tupot i trzask łamanych gałęzi i wtedy naprawdę się boję, że to może być niedźwiedź. Odliczam godziny do rana, rano zasypiam, w śpiworze jest ciepło, nad ranem lekko pada. Budzę się po siódmej, zaczyna się rozjaśniać. Idę w kierunku strumienia, a za nim słyszę przejeżdżający samochód. Jestem w szoku - spałem może czterysta metrów od szosy prowadzącej do Komańczy.

Dzień 5. Odpoczynek (Komańcza)
Zostaję cały dzień w schronisku w Komańczy, potrzebuję się zregenerować po tej nocy. Schronisko jest bardzo fajne, dość drogie, ale jest rozpalony kominek i podają świetne placki po beskidzku, cokolwiek by to miało oznaczać ;-).

Dzień 6. Komańcza-Prełuki-Duszatyn-Dział-Duszatyn-Komańcza
Planuję przejść do Jabłonek, ale placek po beskidzku kusi strasznie, pękam i odpuszczam sobie Ustrzyki Górne. Za Duszatynem świadomie schodzę ze szlaku i robię "okrętkę" dookoła grzbietu Dział (830 m), wracam do Duszatyna, a potem do schroniska. Jest niedziela, a jestem jedynym gościem w tym schronisku, właściciel schroniska, Roman, młody chłopak, który pracuje na uczelni zaprasza mnie na bimber ;-). Pijemy jeszcze z Irkiem, który pracuje w lesie, ale ma mnóstwo ciekawych historii do opowiedzenia i matką Romana, która pomaga w prowadzeniu schroniska. Mama tonem eksperta twierdzi, że bimber ma ok. 65%, ale "nieźle wchodzi". W sumie nieźle wchodzi. Mama wymięka szybko, potem zostajemy we trzech. Zaczynamy rozmawiać o polityce, co w połączeniu w wódką robi się słabe, ale zachowujemy kulturę. Wszystko jest dobrze do momentu kiedy Roman proponuje, żebyśmy bimber zapijali regionalnym piwem "Strach". Ja już nie mam smaku, szkoda, bo piwo musiało być bardzo dobre... Piwo robi swoje, odlatuję. Wiem, że jedynym wysiłkiem, na który mnie dziś stać, jest dostanie się do mojego pokoju. Jeszcze trzeba pokonać tylko te cholerne schody...

Rzeszów, Chyrowa, Jaśliska, Komańcza
październik 2016r.



PS. Naprawdę polecam śpiwory Fjord Nansen... ;-)