niedziela, 9 grudnia 2018

XXX Bieg Niepodległości

To był ostatni, piąty start w sezonie 2018. Zakończenie, zwieńczenie planu, który trwał 24 tygodnie. Jednocześnie start w 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. No ale ja nie przywiązuję szczególnej wagi do rocznic.



Wstaję rano w niedzielę 11 listopada i czuję, że naprawdę mi się nie chce. Wiem, że nie pobiegnę dziś nic specjalnego, życiówki nie będzie i budzi się we mnie pokusa przesiedzenia tego przedpołudnia przy jakiejś kawce z łyżką cukru i gazetą. Ale 24 tygodnie planu pukają do sumienia i nakazują się ubrać. Wstawaj!
Jem skromne śniadanie, zakładam spodenki, długą bluzę, na nią krótką koszulkę z pakietu w kolorze czerwonym, zakładam długie spodnie i kurtkę dresową. Po raz ostatni biegnę zawody w moich Nike Air Pegasus 30, mają już ponad 1500 km i są już sfatygowane. Zakładam numer startowy. Tym razem nie zapominam niczego, pomimo tego, że mam dramatycznie mało czasu.

Już na przystanku spotykam dwie osoby, które także jadą na bieg. Po pięciu minutach wysiadamy i przesiadamy się do innego autobusu, po dwóch przystankach znowu robimy szybkiego susa do kolejnego, który jedzie już w stronę Powązek. Przy Powązkach jestem po 15 minutach od wyjścia z domu i wszędzie widać już grupki biegaczy. Idę w stronę Arkadii, są tam depozyty. Jest zimno, większość biegaczy ubrana jest w stylu pełna góra, krótkie spodenki plus rękawiczki, ale zdarzają się hardcorowcy (nie jest ich dużo, ale są) np. ubrani w krótkie spodenki i bezrękawnik.

W Arkadii znajduję depozyty, zdejmuję spodnie dresowe i kurtkę, chowam do worka i oddaję. Zaczynam rozgrzewkę, jest piętnaście minut do jedenastej, pierwsza strefa rusza dokładnie o 11:11, czyli za 26 minut. Ja jestem w trzeciej strefie, żółtej i będę startował kilka minut później. Cały ruch na rondzie Radosława jest zablokowany, jeżdżą tylko tramwaje, przejść na torowiskach pilnują żołnierze, gdyby nie oni to przelewające się tłumy nie pozwoliłyby tramwajowi ruszyć z miejsca.

Rozgrzewam się, truchtam, potem ćwiczenia, podskoki, wymachy ramion, skipy, wracam do truchtu, tym razem brakuje miejsca na sprinty, przebieżki czy odcinki w tempie startowym. 20 minut rozgrzewki musi wystarczyć, idę do strefy żółtej, znajduję, sprawdzam, czy zawodnicy obok mają żółte nalepki. Mają ;-)

Podczas rytualnego wiązania butów w stefie dopada mnie hymn państwowy, wstaję i wysłuchuję z rozwiązanymi sznurówkami. Wysłuchujemy komunikatów spikera o ruszających strefach, najpierw elita, póżniej strefa I, następnie strefa II i w końcu i my jesteśmy zaproszeni przed linię startu.

Czas netto: 45:57
Średnie tętno: 176 ud. (90% HrMax)
Miejsce OPEN: 2676/16986
Waga przed startem: 82.9 kg

Planuję przebiec cały dystans w 47 minut, dlatego próbuję biec po 4:45/km, dookoła mnie tłumy, które wyprzedzam. Tempo w sposób naturalny kształtuje się na poziomie 4:36/km, tyle odnotowuję po pierwszym kilometrze.

Drugi kilometr w tempie 4:32/km, wciąż tłumy, które wyprzedzam, tak będzie aż do siódmego kilometra biegu. Natomiast po drugim kilometrze doświadczenie (tj. samopoczucie po dwóch kilometrach) podpowiada, że tempo 4:36/km jest jak najbardziej do utrzymania na całym dystansie, czyli można próbować pobiec poniżej 46 minut.

Trzeci kilometr w 4:34, jest podbieg obok dworca Centralnego nad Alejami Jerozolimskimi, wykresy na Garmin Connect mówią mi po biegu, że podbiega się jedyne 7 metrów, ze 121 m. n.p.m do 128 m. n.p.m. Podbieg nie sprawia mi żadnego problemu.

Na czwartym kilometrze biegnę z jakąś dziewczyną, ma niezłe tempo i staramy się biec razem, czasami ona podciąga mnie, czasami ja uciekam jej. Czwarty kilometr mija w tempie 4:35/km.

Piąty kilometr w 4:35, wciąż biegnę z tą dziewczyną, dobiegamy do agrafki, ja utrzymuję tempo, ona odpada. Znowu wyprzedzam dziesiątki biegaczy, czuję, że w pierwszej połówce nie forsowałem tempa.

Szósty kilometr w 4:34, mijam setki wyrzuconych kubeczków na punkcie z wodą, zawsze mnie to zastanawia, jak biegacze z tak dobrego poziomu (strefy 1-2) przede mną mogą potrzebować wody na tak krótkim dystansie jakim jest 10 km w temparaturze 6 stopni. Może chodzi o komfort psychiczny, a nie rzeczywistą potrzebę organizmu ?

Siódmy kilometr w 4:32, lekko przyspieszam, jest już sporo luzu, nie ma takiego tłoku jak wcześniej, wciąż czuję się dość komfortowo, zaczynam przeliczać w głowie, czy 46 minut jest do złamania.

Ósmy kilometr to już już zdecydowane przyspieszenie, przebiegam go w 4:24, biegnę z tyłu za jakimś wielgachnym kolesiem, który pomimo postury i sporej nadwagi dzielnie się trzyma.

Na dziewiątym kilometrze wyprzedzam kolesia, mówię mu, że mogę pociągnąć go swoim tempem, ale odpowiada mi, żebym biegł swoim tempem. Ten odcinek mija w tempie 4:18/km.

Ostatni kilometr jest najszybszy, przebiegam go w 4:14. Na zegarku wybija dystans 10 km, a do mety wciąż daleko. Wydaje mi, że organizatorzy wydłużają specjalnie dystans tego biegu. Ostatecznie do przebiegnięcia zostaje 240 metrów, tyle pokazuje Garmin na łapie. Część to oczywiście błąd zegarka, część to skosy po trasie, ale za część tej nadróbki odpowiadają organizatorzy.

Cóż, gdyby nie tłumy na trasie, gdyby nie ich wyprzedzanie, gdyby nie wydłużona trasa, to myśle, że zmieściłbym się w przedziale 45 minut. Gdyby.

Ahoj!