niedziela, 28 października 2018

VIII Szamotuły Samsung Półmaraton

Czas netto: 1:50:46
Miejsce OPEN: 553/1220
Średnie tętno: 166 bpm (84% HrMax)
Podział połówek: 55:17/55:29

W ósmym biegowym sezonie przebiegłem w końcu pierwszy półmaraton. Nigdy nie biegałem tak daleko, o ile pamięć mnie nie myli to najwięcej na treningu przebiegłem 16 kilometrów. Zdecydowałem, że pojadę do Szamotuł wiosną z uwagi na to, że w Warszawie nie ma jesiennych półmaratonów. Rozważałem także Gdańsk, ale ostatecznie wygrały podpoznańskie Szamotuły.


Do Poznania pojechałem w sobotę, dzień przed półmaratonem i zameldowałem się w hotelu Vivaldi, który znajduje się w północnej części miasta, wybrałem go, żeby w niedzielę rano szybko śmignąć do Szamotuł, nie przebijając się przez cały Poznań. W hotelu obejrzałem jedynie "Piratów z Karaibów", niestety nie część pierwszą, najlepszą, ale czwartą, dużą słabszą. Ale lepsze to niż nudzenie się jak mops w hotelu. Zasnąłem po północy.

Rano wstaję i zaliczam pierwszą wtopę - zapomniałem skarpetek biegowych. A niech to. Pobiegnę w zwyczajnych, raz się żyje. Na szczęście miałem krótkie, niegarniturowe :-). Tylko w kolorze niewyjściowym. Potem szybkie śniadanie, spacer do samochodu i jadę w kierunku Szamotuł, na miejscu jestem dwadzieścia po dziewiątej, już jest tłoczno na parkingach, parkuję jakieś 500 metrów od startu. Pogoda 16 stopni, słońce. Odbieram pakiet startowy, a w pakiecie znajduję... piwo bezalkoholowe. Później wracam do samochodu, przebieram się, chcę wziąć pas biegowy z pojedynczym bidonem, ale okazuje się to niewygodne. Dochodzę do wniosku, że potrzebuję pasa biegowego z dwoma lub trzema bidonami, małymi, ale równomiernie rozłożonymi.

Ostatecznie rezygnuję z pasa, decyduję się wziąć kluczyk do samochodu i jeden żel energetyczny po prostu do ręki. Muszę pamiętać o tym pasie przed następnym półmaratonem, żeby kupić trochę lepszy. Start jest zaplanowany na godzinę 11:00, rozgrzewam się przez trzydzieści minut, spiker ponagla nas, żebyśmy wchodzili do strefy zawodnika. Wchodzę do strefy i oczywiście wiążę buty na dwa krzyże, to mój rytuał, zawsze wiążę buty w strefie. I zawsze na dwa krzyże.

Planuję pobiec spokojnie, dość zachowawczo i zmieścić się w czasie poniżej 1:52:00. Nie trenowałem do półmaratonu, a moje skromne kilometraże zniechęcają do bardziej ambitnego biegu. Wiem, że brakuje mi wybiegań.

Startujemy, a ja włączam Fenixa. Nie jest gorąco, ale słońce przygrzewa i bieg zapowiada się nie najgorzej. Wyprzedza mnie cała masa biegaczy, pędzą do przodu, ja spokojnie tuptam po 5:15/km. Pierwsze pięć kilometrów przebiegam w 26:22, po pięciu kilometrach biorę pierwszy kubeczek z cytrynowym izo, wypijam. W ręku ściskam żel i kluczyk do samochodu ;-).

Po dziewiątym kilometrze biorę wodę i zjadam żel. Żel płata mi brzydkiego figla, jego konsystencja powoduje, że część leci na koszulkę i brudzi ją, a efektem ubocznym jest klejąca się aż do końca biegu prawa ręka. Ale pewnie ponad połowa trafia do żołądka ;-). Jednym słowem biegnę dalej, z klejącą się prawą ręką i z kluczykiem do samochodu w lewej, ale już bez żelu. Dziesiąty kilometr mijam z czasem 52:46, połówka w 55:17.

Biegniemy cały czas prosto, ale po przebiegnięciu 11,5 km jest agrafka i powrót tą samą trasą. Tempo jest dalej dość swobodne, komfortowe, nie zatykające. Inaczej niż na dyszce i piątce. Na 14 kilometrze skręt w prawo i biorę ostatni dziś kubeczek z wodą od wolentariuszki. Po tym skręcie zaczyna się gwałtowny wiatr, który wieje od przodu. Niestety wiać będzie aż do końca biegu. Piętnasty kilometr mijam w 1:18:53.

Zaczyna się ten odcinek, którego się obawiam, ponieważ moje wybiegania nigdy nie przekraczały 13-15 km. Ale wszystko idzie dobrze. Wyprzedzam ludzi, widać biegaczy, którzy przeszli do marszu. Ja zachowałem wciąż sporo sił, nie forsowałem tempa. Bóle mięśni pojawiają się dopiero na dziewiętnastym kilometrze. Dwudziesty kilometr w 5:10, dwudziesty pierwszy w 5:14. Widzę metę i wiem, że dobiegnę, bez przerw, bez zatrzymywania się, super!. Wpadam z czasem netto 1:50:46, planowane 1:52:00 udało się zrealizować. Druga połówka w 55:29, czyli praktycznie równe tempo. Dostaję folię izotermiczną, jestem zmęczony, nogi drżą ze zmęczenia, mam problem ze zdjęciem chipa z buta.

Idę do samochodu, przede mną 5 godzin jazdy do Warszawy. To był naprawdę udany bieg.
Ahoj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz