sobota, 8 sierpnia 2015

Berlin


W Berlinie byłem dwa razy, trzydzieści lat temu, był wtedy jeszcze podzielony na dwie części i mam bardzo mgliste wspomnienia z tamtych wyjazdów, pamiętam, że widziałem wieżę telewizyjną na Alexanderplatz, a za Bramą Brandenburską była część zachodnia i posterunki graniczne. Teraz po trzydziestu latach odwiedziłem to miasto znowu, wyjazd integracyjny z pracy, czyli tzw. "timowy ofsajd” ;-). Stanąłem przed zadaniem rozłożenia i złożenia moich treningów na nowo.

Planowo biegam we wtorki, czwartki oraz niedziele (wymiennie z rowerem), w soboty mam zaplanowane ćwiczenia core stability. Wyjazd do Berlina jest dwudniowy, wyjazd w czwartek rano, powrót w piątek wieczorem.

Wtorkowe OWB1 przekładam na środę, dzień przed podróżą. Po drodze z pracy robię jeszcze zakupy przed wyjazdem, a potem ruszam na trening. W czasie dnia jest bardzo gorąco, temperatura sięga 29 stopni, wieczorem 26 stopni, ale jest duszno, bardzo duszno. Wykręcam 10 km w średnim tempie 5:26/km przy tętnie 159 uderzeń. Po treningu szybki prysznic, kolacja i od razu do łóżka, bo jutro trzeba o czwartej wstać. Niecałe cztery godziny snu.

Nie mam pojęcia jak to robię, ale budzę się kilka minut po czwartej, czuję się jak męczennik. Jadę na Dworzec Zachodni, jedziemy w przedziale we czwórkę, trochę wsłuchuję się i uczestniczę w dyskusji w przedziale, a trochę czytam „Do rzeczy”. W sumie żadna z tych czynności nie wychodzi mi dobrze. W Poznaniu dosiadają się koledzy i jedna koleżanka i jest nas łącznie dziewięć sztuk.

Przyjeżdżamy do Berlina kilka minut po jedenastej, idziemy zobaczyć pozostałości muru, płyniemy statkiem wycieczkowym po Sprewie i wjeżdżamy na wieżę telewizyjną na Alexanderplatz. W tak zwanym międzyczasie meldujemy się w hotelu, a do obiadu pęka pierwszy browar. Eh, jak ja rzadko piję piwo, przecież każdy kilogram biegacza mniej to statystycznie 27 sekund lepiej na dystansie 10 kilometrów. Podobno. A może to było 37 sekund ;-) ? Siadamy na trawce przed katedrą berlińska i pęka drugie bro. Oho, robi się groźnie. Pogoda jest fantastyczna, ciepło, słońce, ale chłodzi nas wiatr, nie jest duszno.

Jeszcze kolacja i trzeci browar. Sympatycznie, ale kończę kolację z mocnym postanowieniem poprawy w temacie bro. Wracamy około dziewiątej do hotelu, koledzy umawiają się na nocne zwiedzanie Berlina, ale ja padam na twarz i muszę się wyspać. Jeszcze tylko ćwiczenia core stability przed snem, które normalnie robię w sobotę, udaje się je zrobić, pomimo zmęczenia. Zawsze śpi mi się rewelacyjnie w hotelach i tak samo jest tym razem.

W piątek rano śniadanie, a po śniadaniu zespołowa dyskusja o zaangażowaniu. Potem jedziemy metrem do Muzeum Techniki, niezwykle interesujące miejsce, polecam. Obiad, a do obiadu zamawiam sok pomarańczowy, robię mały grupowy wyłomik ;-) Idziemy na dworzec i powoli kończy się nasz pobyt w Berlinie. Pociąg dociera na Dworzec Zachodni kilkanaście minut po dwudziestej trzeciej, w domu jestem po północy, padam na twarz, jestem strasznie zmęczony. Zasypiam z mocnym postanowieniem zrobieniem dwóch treningów w sobotę i niedzielę – biegania i roweru.

W sobotę wstaję i czuję, że jestem zmęczony. Po południu zaczyna padać deszcz, wychodzę na trening pomimo deszczu. Planuję zrobić 11 km w miejskim parku na pętli o długości 1.4 km. Na siódmym kilometrze odzywa się niemieckie currywurst, przyciśnięty przez potrzebę wracam do domu, ale potem wracam do parku i kończę trening. Jest dość chłodno jak na tę porę roku, tylko 23 stopnie. Tempo wychodzi 5:40/km przy średnim pulsie 157 uderzeń, czyli bywało lepiej.

Wstaję w niedzielę i rano jeszcze mam ochotę pojeździć na rowerze, tak jak planowałem. Ale trening w deszczu zrobił swoje, w gardle drapie, głowa też jest jakoś dziwnie ociężała. Dzień mija, a mi coraz mniej się chce wyjść na rower. Czasami po prostu się nie chce, czasami trzeba odpuścić, tłumaczę sobie. To pewnie wina Berlina.

Tutaj można znaleźć więcej zdjęć z Berlina.

ahoj!